Postawy pacjentów wobec diagnozy i leczenia


Staż / czwartek, 5 listopada, 2020

W obecnych czasach coraz częściej mierzymy się z groźbą diagnozy, która sprawia, że życie wywraca nam się nagle do góry nogami. Cukrzyca i choroby nowotworowe zdobyły znamiona „chorób cywilizacyjnych” z uwagi na ogrom i częstotliwość ich występowania. Co kilka lat mierzymy się z epidemiami wirusów, które dziesiątkują naszą populację. Lekarze są przeciążeni pracą, chorych przybywa, brakuje sprzętu medycznego. Warto więc może przyjrzeć się dokładniej sytuacji, która występuje w momencie, kiedy otrzymujemy trudną do przyjęcia diagnozę. Jak reagujemy? Co wtedy
dzieje się z nami, jak wyglądają nasze interakcje z personelem medycznym? Jakie mogą pojawiać się problemy i jak można je rozwiązywać?

W sytuacji diagnozy, czyli zagrożenia zdrowia i życia pacjenta, zauważalna jest jego trudność z utożsamieniem się z rolą chorego i poddaniem się proponowanemu przez lekarzy leczeniu.

Prawie każdy z nas, jeśli kiedykolwiek stanął w obliczu postawionej mu diagnozy, z pewnością zadawał sobie pytanie: jak się leczyć? W sytuacji choroby stajemy przed decyzją: jaką terapię podjąć? Potrzebujemy poszerzać naszą wiedzę w danej kwestii, dowiadywać się od lekarzy na temat rokowań, przebiegu choroby, dostępnych leków. Często rozwiązanie tej sytuacji jest bardzo trudne, jest długotrwałym procesem, zawierającym w sobie różne etapy, które można porównać do pięciu faz reakcji na sytuację straty, które opisała w swoich książkach Elizabeth Kübler – Ross, czyli:

  1. Zaprzeczanie chorobie „na pewno się pomylili podczas badań”.
  2. Gniew „dlaczego właśnie mnie to spotkało?”
  3. Targowanie się „byle jeszcze trochę dłużej pożyć”
  4. Depresja „nic już się nie da zrobić, to koniec”
  5. Pogodzenie się „ok, jestem chory ale zrobię wszystko, co mogę w tej sytuacji”

Żeby wybrać sposób leczenia, utożsamić się z rolą chorego, pacjenci muszą najpierw pokonać swoje ograniczenia związane z dwoma postawami, jakie wydają się być reprezentowane w sytuacji choroby: niektórzy całkowicie poddają się proponowanej terapii i nie dyskutują na ten temat z lekarzami. Inni natomiast kwestionują sensowność proponowanego leczenia i szukają alternatywnych dróg.

Według moich obserwacji, oba te stanowiska niosą ze sobą rodzaj poświęcenia czegoś w imię czegoś. Kiedy pacjent bezdyskusyjnie poddaje się leczeniu, staje się pozbawiony woli walki z chorobą, robi to,
co mu każą i biernie czeka. Nie bierze za siebie odpowiedzialności, wszystkie nadzieje pokłada w personelu medycznym. Jednocześnie nie dopomina się o swoje prawa, łatwo jest o nim zapomnieć. Zauważyłam, że w pracując z takimi osobami nad psychologicznym znaczeniem ich choroby oraz tym jak choroba zmienia ich obecną sytuację, docieramy zazwyczaj do mocnej, silnej energii walki, której tego typu postawie właśnie brakuje. Tacy pacjenci charakteryzują się posiadaniem wysokiej rangi duchowej, większość spraw zawierzają Bogu lub jakiejś wyższej sile więc nawet nie tyle że muszą, ale czasem potrzebują dojść do swojej siły po to, żeby coś zrobić w sprawie swojego leczenia. Wtedy dochodzą do swojego ograniczenia, z którym próbujemy pracować: jak zintegrować swoją siłę. Badania mówią, że ludzie, którzy nie poddają się w chorobie mają większą szansę na przeżycie. Zauważyła to E. Kübler- Ross, podczas wieloletniej pracy z ludźmi umierającymi.

Pani J.
Pani J. była młoda, 35 letnią lekarką, z diagnozą niebezpiecznej choroby. Była osobą bardzo głęboko wierzącą, mężatką z dziećmi. Na szyi nosiła widoczny medalik z Matką Boską. Wszystko zawierzyła Bogu, nie interesowała się leczeniem i mimo wyuczonego zawodu, nie chciała nawet wiedzieć jakie leki przyjmuje. „Nie chcę się denerwować” – mówiła. Czekała biernie na koniec leczenia. Jednocześnie doświadczała trudności w relacji z mężem, który był zbyt chłodny, zapracowany i odległy. Cały dom był na jego głowie, a ona czuła się samotna. Szukałyśmy takiej energii, która reprezentowałaby postawę męża, była to jakość, na którą reagowała moja klientka. Taka energia byłaby pomocna pani J. Znalazłyśmy w niej rodzaj twardości i stanowczości. Klientka zaczęła czuć, przeżywać tę energię na sesji. Na kolejnym etapie zastanowiłyśmy się, co mogłaby zrobić z tego miejsca w swoim życiu. Okazało się, że myślała o uczestnictwie w grupach wsparcia osób z tą samą diagnozą oraz o zapisaniu się z mężem na kurs tańca.

Pani K.
Pani K. była 65 letnią emerytowaną nauczycielką z poważną diagnozą narządów wewnętrznych. Reprezentowała postawę pełnej akceptacji wobec proponowanego leczenia jednak wciąż przydarzały jej się napady agresji, wybuchy złości, pozornie nie związane z chorobą. W związku z tym przyjmowała nawet początkowo leki psychotropowe, żeby się wyciszyć. Moja praca z panią K. polegała na tym, żeby przyjrzeć się silnej energii, zawartej w wybuchach złości, celem spotkań było pokonanie ograniczenia związanego z brakiem dostępu do tej siły. Jej codzienną tożsamością była postawa miła i grzeczna. Zauważyłam podczas spotkań, że pani K. często jest otaczana innymi pacjentkami, doradza im i pomaga. Zapytałam, jak mogłaby wykorzystać swoją siłę i doszłyśmy do tego, że byłaby jej pomocna w podnoszeniu na duchu innych chorych, w tym, żeby nie poddawali się biernie leczeniu ale próbowali, każdy na swój sposób, odnaleźć w tej trudnej sytuacji.

Inną grupę pacjentów stanowią osoby, które kwestionują sensowność leczenia, nie dowierzają lekarzom i na własną rękę prowadzą poszukiwania czy to nowych leków, czy lepszych szpitali nawet
poza Polską. Takie osoby w pełni biorą za siebie odpowiedzialność, walczą, wkładają bardzo dużo energii i mocy w swoje chorowanie, nie ustają w wertowaniu internetu, piszą maile do różnych specjalistów, umawiają się na spotkania z nowymi lekarzami, proszą o kolejne diagnozowania.
Minusem tej sytuacji jest jednak to, że tego typu pacjenci nie są w stanie skorzystać z autorytetu jakim w tej sytuacji jest lekarz, tym samym też nie korzystają z wiedzy, jaką on posiada. Pacjenci o takich cechach mają zazwyczaj wysoką rangę społeczną, reprezentują znaczące stanowiska, są właścicielami dużych firm lub mają wysoki status majątkowy. Ich ograniczeniem jest nieumiejętność poddania się. W pracy z tego typu osobami, energią, która drzemie w ich symptomach, jest często energia delikatna, taka, która pomogłaby im poznać swoją słabszą, wrażliwą część. Zintegrowanie tej energii pozwoliłoby im zaufać i poddać się, czasem koniecznemu, zabiegowi.

Pan T.
Pan T. był 52 letnim, pewnym siebie, dziarskim i wesołym mężczyzną. Był bardzo ruchliwy i gadatliwy, nie potrafił usiedzieć na miejscu. Uprawiał sport, tańczył, mimo poważnej sytuacji wyglądał na pełnego sił. Posiadał własną firmę, kilka domów, żonę i dwójkę dzieci. Zdiagnozowano u niego terminalną chorobę. W szpitalu powiedziano mu, że nie ma wskazań do operacji, jednak pan T. nie zgadzał się z tą opinią i na własną rękę prowadził dodatkowe konsultacje w kraju i za granicą. Korzystał przy tym z własnych środków finansowych i ostatecznie zdobył opinię innego, zagranicznego lekarza i postanowił poddać się zabiegowi. Posiadał siłę, rodzaj wewnętrznej mocy, która pozwalała mu się nie poddawać, stawać za sobą i mieć własne zdanie. Spotkałam go w szpitalu, gdzie kończył leczenie i przygotowywał się do operacji. Z panem T. pracowałam z energią kryjącą się w jego symptomie (lekki ból w okolicach wątroby). Badając psychologiczne znaczenie jego choroby dotarliśmy do bardzo delikatnej energii. Wchodziliśmy w stan spokoju, do którego z początku pacjent miał bardzo trudny dostęp. Po kilku sesjach chory zaczął opowiadać o próbach medytacji w domu i integrowaniu tego rodzaju energii. Uświadomił sobie, że taka jakość przydałaby mu się podczas wizyt w gabinecie lekarskim, pomogłaby mu skupić się i słuchać zaleceń lekarskich, a także odpoczywać po zabiegach i prowadzić rekonwalescencję po operacji. Dodatkowo postawa spokoju i zaufania umożliwiłaby mu w końcu odpocząć od długotrwałych poszukiwań i zaufać lekarzowi, który go będzie operował.

Pan P.
Pan P. był 50 letnim mężczyzną z pesymistycznymi rokowaniami dotyczącymi jego leczenia. Kiedy go spotkałam był sfrustrowany, nie wierzył lekarzom, bał się, że lekarz nie potrafi przeprowadzić dobrze zabiegu, nie ufał w kompetencje personelu medycznego. Stał, jak mówił, przed decyzją czy zgodzić się na operację wycięcia połowy wnętrzności. Denerwowały go odwiedziny rodziny, która nie mówiła nic poza tym, że „wszystko się ułoży”. Wyglądało na to, że pan P. bardzo potrzebował na coś się zdecydować. Po pracy z reakcjami, które były bardzo silne, pacjent uspokoił się i zaczęliśmy rozmawiać o jego wątpliwościach. Zastanawiałam się co mogłoby by mu pomóc. W pierwszym etapie pan P. wydawał się być bliżej postawy, która kwestionuje sensowność leczenia: miał złe doświadczenia z przeszłości, przeszedł już niejedną, wg niego nieudaną, operację. Szukaliśmy więc wspólnie energii kogoś, kto ma tę moc, żeby leczyć się na własną rękę. Była to silna postać pewnego siebie i niezależnego mężczyzny, reprezentował ją teść pana P. Na kolejnym spotkaniu pan P. już był w innym nastroju, zdawał się być bardziej pogodzony z sytuacją. Szukaliśmy, czy coś stoi jeszcze na przeszkodzie temu, żeby mógł w pełni poddać się operacji, powiedział, że brakuje mu trzydziestu procent wiary. Zaczęliśmy więc szukać postaci, która ma tę wiarę i zaufanie w trudnej i niepewnej sytuacji. Pan P. powiedział, że taki jest saper na polu minowym. Nie jest on pewny tego, czy stanie na minę czy nie. Pracowaliśmy z energią sapera i rozmawialiśmy jak przydałaby się ona panu P. w tej sytuacji. Stanem, którego pan P. doświadczył było wszechogarniające poczucie zaufania do czegoś wyższego; teraz zrozumiał słowa żony, że „wszystko się ułoży”, bo będąc w tym stanie tak właśnie czuł. Kiedy pan P. poznał lepiej jak to jest być saperem, zaczął czytać książki i spokojnie oczekiwać na operację. Na jego twarzy pojawił się spokój i czasem uśmiechał się do mnie ze swojego łóżka. Nie miał potrzeby już więcej ze mną rozmawiać i nie wypraszał już rodziny ze swojego pokoju. Jak widać w wymienionych przykładach przyjęcie tylko jednej z opisanych postaw nie jest wystarczające do odnalezienia się w sytuacji choroby. Biernie poddając się proponowanej terapii lub całkowicie odcinając od lekarzy, nie można w pełni radzić sobie z trudnością, jaką jest pozostawanie w obliczu diagnozy i wyboru leczenia. Obie postawy i stojące za nimi energie są jednak potrzebne do przeżywania zaistniałej sytuacji i pomocne w podjęciu ewentualnej, podmiotowej decyzji. Poznanie obu stron sytuacji pomaga uznać swoje ograniczenia, zdecydować, czy się chce je przekraczać, zaufać sobie. Chory, poznając siebie w obu doświadczeniach, może podjąć decyzję, będąc w głębokim kontakcie ze sobą i tym, czego naprawdę chce i potrzebuje w danym momencie. Może tez elastycznie zmieniać postanowienia, sprawdzając swój feedback na bieżąco.

Celem tego artykułu, jest przede wszystkim pokazanie procesów psychologicznych, jakie zachodzą u człowieka znajdującego się w tak trudnej sytuacji, jaką jest ciężka choroba. Uświadomienie sobie postaw, stojących za tymi procesami oraz energii potrzebnych do poradzenia sobie z tą sytuacją, ma moim zdaniem kluczowe znaczenie na drodze do poprawy jakości życia pacjentów. Wszyscy chorzy z którymi rozmawiałam, a było ich kilkadziesiąt, byli moimi wspaniałymi nauczycielami w tej kwestii. Nie sposób opisać wrażeń z przeprowadzonych rozmów i emocji z nimi związanych, prac grupowych i indywidualnych, ogromu doświadczeń, przeżyć i historii zmieniających życie. Wielokrotnie obserwowałam zmianę perspektywy w myśleniu o swej trudnej sytuacji i w efekcie poczucie ulgi w
chorobie. Myślę, że ogromnym sukcesem byłoby gdyby choroba dzięki temu przestała być tylko wyrokiem i obciążeniem, a stała się kolejnym, rozwijającym życiowym doświadczeniem.